Żniwiarze.
Milczkiem ucieka dzień za góry, wstrząsając jasnoblond czupryną i chłodny błękit łagodzi zmęczenie żniwiarzy, owija nam rzeźwością czoła. Kosy dźwięczą weselej w chwili, co nie jest wieczorem, choć dzień minął. Pasterskie śpiewki jaskółczym lotem zataczają nad polem płynne koła.
To jest godzina, kiedy zmordowani najbardziej, spoceni i brudni – wydobywamy z siebie lekki rozmach, ruchy sprężyste i mocne, i kiedy najgoręcej kochamy życie wspaniałe dlatego, że żmudne, że w bliskiej kośbie gwiazd poezją, nieznaną synom miast się pocznie.
Myślimy: – co tam! Nie jesteśmy ułomni, a dzielni, zręczni chłopcy. I stać nas kiedy trzeba, na bogaty, na hojny chłopski wysiłek roboczy! Czerp, Ojczyzno, potęgę z dni naszych rozpiętych od świtów do znojnych północy, a gdy wielkość swą sprawdzić zapragniesz, spójrz nam głęboko w oczy.