Samo-Sierra.
W czasie wojny hiszpańskiej w r. 1808., którą prowadził cesarz francuski Napoleon, aby obsadzić na tronie Hiszpanii brata swego Józefa, zdarzył się wypadek, jedyny może w dziejach wojskowości, zdobycia górskiego i stromopnącego się wąwozu przez oddział kawaleryi.
A jednak tej sztuki dokazali Polacy.
Było to pod Somo-Sierrą dnia 30. listopada 1808. roku. Rankiem dnia tego — pisze Andrzej Niegolewski, uczestnik tej słynnej szarży — ujrzałem cesarza nadjeżdżającego konno. Jechał on w niejakiem oddaleniu odemnie, na rekonesans ku górom. Powróciwszy, zszedł z konia i usiadł na stołku przy ogniu, który pod drzewem rozpalono. Kiedy tak siedział, jakiś ułan polski przedzierał się w pośród orszaku cesarskiego do ognia, aby sobie fajeczkę zapalić. Oficerowie wzbraniali mu przystępu, co spostrzegłszy cesarz, rzekł:
— Dajcie mu spokój, niech sobie zapali.
Jeden z obecnych oficerów kazał mu za tę łaskę podziękować cesarzowi. Ułan w przewidywaniu, że nie napróżno ściągnięto nas ku górom, obsadzonym Hiszpanami, podniósł rękę i wskazując na siniejące w mgle rannej ich szczyty, odparł:
— Ja mu tam podziękuję!
Wkrótce dano nam rozkaz, by szwadron nasz pod ogniem kartaczy zdobył ten wąwóz, który tak był przez Hiszpanów silnie obwarowany, że według pojęć ludzkich uchodził za niezdobyty.
Najeżony piechotą, uzbrojony szesnastu armatami, które ziały nieustannym ogniem na wszystkich swoich piętrach, a było ich cztery, broniony był zajadle przez ludzi i przez działa, które wszystko, co się na drodze pokazalo, w puch zmiatały.
Szwadron nasz, usłyszawszy komendę i widząc wzrok cesarza zwrócony na siebie, wpadł w wąwóz i jak wicher pędził ku jego szczytowi. Ludzie i konie byli jak szaleni, wśród ogromnego ognia działowego i huku ręcznej broni, zmiatani po drodze przez kule, rwali się naprzód wciąż wyżej i wyżej, nie zważając na poległych i ciągle spadających kolegów. Przerażeni Hiszpanie rzucają broń i uciekają w góry i w niedługą chwilę wąwóz Samo-Sierry zdobyty i droga cesarzowi do Madrytu otwarta.
Cudowna ta szarża nie tylko samego cesarza zbudowała, ale wywarła swój czarodziejski wpływ na całe wojsko. Cesarz, nazajutrz po tej szarży, kazał pulkowi naszemu stanąć w szyku bojowym, a przejeżdżając poprzed jego szeregami, uchylił kapelusza i salutował go słowami: »Cześć najwaleczniejszym z walecznych!«
O polskim żołnierzu i generale francuskim.
Był tam ułan nad ułany, Pawlikowski Janek zwany. Cały oddział sam wymłócił, Gdy się w niego z lancą rzucił.
Jak skończyła się ta praca, Do obozu z jeńcem wraca. A w obozie był tą porą Wódz francuski, sławny Moreau*).
Ten, zdumiony męstwem takiem: — Kto ty? — pyta. — Jam Polakiem. Wziął generał kieskę w rękę: — Przyjmij — rzecze — tę podziękę.
Pawlikowski stał przed rotą, Twarz mu zdobią męskie blizny: — Generale! nie za złoto, Lecz się biję dla Ojczyzny!
Umilkł, Moreau spuścił oczy, Potem na pierś zucha skoczy I zawoła: Nie zaginie Kraj, co z takich synów słynie!