Niemiaszek.
Za słownikiem XVI wieku Niemiaszek jest to diabeł pośledni noszący się kuso po niemiecku, tak zwany kusy.
Mądry Uburtis i diabeł.
Każdego razu, kto tylko przechodził mimo góry Dżuga, postrzegał tam Niemczyka w kusym fraczku przeskakującego z drzewa na drzewo. Wszyscy tę górę omijali ze strachem; bo kto tylko do niej się zbliżył, wnet go duch nieczysty w rozmaite wyzywał zakłady, a po przegraniu porywał i dusił.
Jeden więc odważny wieśniak imieniem Uburtis przyszedł do bagna leżącego tuż przy górze i począł pleść łapcie dla siebie z łyka łoziny rosnącej w tamtym miejscu. Po kilku chwilach przychodzi diabeł.
— Co tu robisz, człowiecze?
— Łapcie plotę.
— Któż ci to pozwolił?
— Kiedy co robię, nikogo o pozwolenie nie pytam.
— Jak śmiesz na mojej ziemi i z moich drzew zdzierać łyko! Ja jestem panem okolic, jeżeli więc nie wygrasz zakładów, jakie ci przedłożę, natychmiast zginiesz.
— Zgoda. A gdy wygram, co mi dasz?
— Kapelusz pieniędzy.
— Jakiż więc będzie pierwszy zakład?
— Spróbujemy się, kto silniejszy.
— Dobrze.
— No! Mocujmy się.
— Dałbyś sobie pokój, co tobie ze mną się porywać, kiedy ty nawet mojego stuletniego dziada, który oto o kilka kroków śpi, nie zmożesz.
To mówiąc, Uburtis wskazał na leżącego niedźwiedzia. Diabeł podskoczył ku niemu i chwycił oburącz za szyję. Niedźwiedź rozjątrzony rzucił Niemczyka o ziemię i począł chłostać swą łapą. Zmordowany, zbity, ledwie się wydobył biedny diabeł z uścisków niedźwiedzia.
— No, jeden zakład wygrałeś. Teraz drugi: rzucajmy, kto dalej zarzuci — to mówiąc, porwał blisko leżący ogromny kamień i cisnął w powietrze, kamień spadł za trzy godziny.
Uburtis zaś miał w ręku skowronka i puścił. Głupi diabeł rozumiał, że to kamyczek. Czekają godzinę, czekają drugą, trzecią, czwartą, piątą i jeszcze dłużej — nie spada.
— Wygrałeś, człecze, drugi zakład — teraz trzeci: kto z nas prędszy, ty uciekaj, ja będę gonił.
— Co tobie diable ze mną się porywać, ty nawet mego dziecięcia urodzonego wczoraj nie dopędzisz. Jeśli chcesz, spróbuj się z nim.
To mówiąc postraszył w łomie leżącego zająca. Zając skoczył i począł zmykać. — Łapaj! łapaj! — Diabeł popędził za zającem i nic nie wskórawszy powrócił.
— Twoja prawda, człecze, wygrałeś. No, jeszcze ostatni zakład i pieniądze będą twoje. Oto widzisz tę kulę, waży ona funtów sto tysięcy — kto z nas wyżej wyrzuci?
— Ty najprzód próbuj, diable.
Diabeł chwycił kulę jedną ręką i wyrzucił tak wysoko, iż z oczu zniknęła, a gdy spadła, połowa zaryła się w ziemi.
— Teraz na ciebie kolej, człecze.
Człowiek przyłożył rękę do kuli i począł przypatrywać obłokom, które po niebie się przesuwały.
— Czegóż się tak przypatrujesz? — rzekł diabeł.
— Czekam, aby ta ogromna chmura nadeszła. Mój brat jest w niebie kowalem i teraz bardzo potrzebuje żelaza; on siedzi za tymi obłokami i czeka, abym mu kulę podał.
— Ach! Zmiłuj się, dobry człecze, nie rzucaj, ona mi jest bardzo potrzebną. Wiem, że jesteś silny. Wygrałeś wszystkie zakłady, a więc daj mi swój kapelusz dla napełnienia go złotem.
— Dobrze, chodź ze mną w głąb lasu, a tam mi oddasz należną kwotę.
Człowiek miał już od dawna wykopaną ogromną jamę, nad którą postawił swój dziurawy kapelusz, zakrywszy darniną wszystkie naokoło otwory, aby diabeł jego sztuki nie poznał.
— Oto, panie diable, mój kapelusz, syp pieniądze. Diabeł wsypał jeden wór złota, w kapeluszu ani znaku, przyniósł drugi — ani znaku, wysypał trzeci, czwarty, dziesiąty, setny. A gdy już napełniło się miejsce w jamie, napełnił nareszcie i kapelusz.
Od tego czasu nigdy diabeł nie pokazał się na górze Dżuga. Uburtis zaś stał się bogatym, zbudował sobie nowy dom, nakupił miodu, wódki i co dzień pił krupnik. I ja u niego byłem, jadłem i piłem, przez brodę ciekło, a w zęby się nie dostało.
Chłopski rozum.
Jeden chłop zostawszy bardzo ubogim, gdy nie miał innego sposobu, sprzedał diabłu duszę za pieniądze: wszelako przy kupnie położył warunek, że wtedy będzie do niej miał prawo, kiedy wszystkie liście opadną z drzewa. Diabeł przystał, myśląc, że w jesieni przyjdzie jak po swoje. Ale gdy jesień nadeszła i diabeł przyszedł upominać się, chłop pokazał mu sosny zawsze zielone i zadrwił sobie z niego.
Inny znowu wieśniak brał od diabła złoto na miarę ćwierci bez dna, pod którą był dół głęboki, a w terminie oddał tą ćwiercią, ale dno wprawiwszy.
Z innym chłopem stracił diabeł na spółce w ten sposób: Poczęli razem warzyć piwo. Chłop smaczne zrobił, a diabeł, co mu pomagał, gdy cały war był w kadzi, rzekł: — Dzielmy się teraz. — Dzielmy — kmieć odpowie i zabiera z wierzchu z musem piwo, diabłu drożdże zostawiwszy.
Widzi diabeł, ze źle, a gdy się kurczy pocierając żywot, co go bolał, gdy się opił drożdży burzących, rzekł znowu: — Siejmy i zbierajmy razem — Dobrze — odrzekł chłop i zasiał rzepę. Diabeł już teraz mądrzejszy, bierze z wierzchu; dostały mu się liściaste nacie, a chłopu smaczna rzepa.
Złe! — pomyślał sobie bies — pomszczę się na chamie — dalej, kmotrze. — Rzucajmy w górę, kto z nas mocniejszy? I porwał chłopa, zamiótł po piasku, rzucił w górę, aż nad komin swojej chałupy wyleciał.
— Mocnyś, diable — rzekł kmieć, co zbladł nieco, bujając tak wysoko — teraz na mnie kolej i porwał diabła w poły, ścisnął, ale miasto rzucić, w górę wlepił oczy, patrzy się w miesiąc, co był w pełni. Zdziwiony diabeł pyta: — Czego tam ślepisz?
— Patrzę, mój kmotrze, czy się mój rodzic na miesiącu nie pokaże, co cię jak rzucę, odbierze.
Diabeł na to w przestrachu wyrwał się z rąk chłopa i uciekł jak oparzony.
Kusy Janek.
À gdzie to ten kusy Janek, Co chodził z toporkiem? Koszturem się opasywał, Podpierał się workiem. —
Miał on studnię za swym piecem, Czerpał z niej przetakiem; A widłami ryby łowił, Wilki strzelał makiem.
Miał on wielkie gospodarstwo, Miał i bydło hojne; Cztery koty do roboty I dwie myszy dojne.
Ściany były z pajęczyny, A okienka z lodu, Więc przy takim dobrobycie, Umarł Janek z głodu. —
Latał zając po cmentarzu, Wywrócił dzwonnicę; Musiał za to złożyć w darze Marmurową świecę.
A tam gdzieś na nowym świecie Świnka róg złamała; Kura siedząc na kamieniu, — Po wodzie pływała.