Pałac podwodny - Podania, basnie i legendy - Popiół z Lachów


Pałac podwodny.

Baśń z Łagiewnik przy Podgórzu.

Na wschód od Łagiewnik ku granicy Woli Duchackiej jest droga polna, która dawniej była drogą gminną do Woli, dziś zaś ku granicy wolskiej coraz bardziej się zwęza, a nareszcie przechodzi w ścieżkę. Przy tej drodze jest mała łączka, na ktorej znajduje się lekka górka, a pod tą górką jest coraz bardziej zarastające trawą jeziórko. Dawniej była tu okazała sadzawka, jedna z tych, jakie w naszym kraju przybierają nazwę "zimnych dołów". Otóż będzie temu moze lat 50 - tak opowiadają Łagiewniczanie - jak żyła we Woli Duchackiej akuszerka, dobra i pobożna kobieta. Jednego czasu poszła ona do Łagiewnik do jednej kobiety, co "miała mieć dziecko". Gdy juz wszystko załatwiła, tak o godzinie 11 w nocy chciała iść do domu, od czego ją jednak położnica wstrzymywała. Ona jednak rzekła: "Ja wódki nie pijam, jestem trzeźwa, to i do Wololi zajdę". Położnica ją też już nie zatrzymywała, tak więc ona zabrała się i poszła. Miesiąca na niebie nie było, ale za to gwiazdy iskrzyły się na firmamencie a po łąkach i błoniach snuła się mgła. Gdy przyszła ku temu stawowi na łąkę, to ujrzała, aż tu ze mgły idzie jakiś pan i pyta jej: "Coście za jedna ?" Ona odrzekła : "Jestem akuszerka." "A kiedyście akuszerka", rzecze ów pan", to czybyście nie mogli pójść do mojej żony, która jest przy nadziei?" "Dobrze, z ochotą pójdę", rzekła akuszerka i poszła. Gdy przyszła z tym panem w to miejsce, gdzie było jeziórko, spostrzegła ku swemu ździwieniu prześliczny pałac, cały z kryształu, pereł, brylantów i sopli lodowych. W oknach się świeciło żółto-słoneczne światło, a na jednem oknie stał złoty lichtarz. Gdy weszła do pałacu, zaprowadził ją ten pan do swej żony. Ta leżała na łóżku w małej stancyjce, w której po wszystkich ścianach, miejsce w miejsce, było na gwoździach nawieszanych pełno garczków porcelanowych, a każdy garczek był przykryty szczelnie pokrywą. Pan powiada więc tak do akuszerki: "Wy tu zrobicie, co do was należy, a ja pojadę w świat, a jak wrócę, to wam za waszą fatygę dobrze zapłacę". Akuszerka spojrzała w oknu i zobaczyła za oknem siwego konika, zaprzągniętego w złotą uzdę, a za nim karetkę, który to konik jakby ciekawie patrzył do okna. Pan wsiadł do karetki, zadudniała ziemia i pojechał w świat.

Tymczasem pani porodziła dziecko, ale to dziecko było do pół białe, a do pół czarne, czem się akuszerka ogromnie zafrasowała. Ale pocieszała ją położnica, powiadając, ze "to tak być musi", więc już i akuszerka nic sobie z tegu nie robiła, lecz spnątając, wyrażała swe ździwienie na widok tylu garczków. "Ale", rzekła położnica, "strzeżcie się, abyście do żadnego nie zaglądali, bo z tego stałaby się wielka szkoda". Akuszerka jej to przyrzekła, lecz sprzątając dalej, spustrzegła w kąciku pod ławą puszkę blaszaną, tak samo szczelnie zakrytą. Zdjęła ją ciekawość, co też w niej być może, i - otworzyła ją. W ten moment z puszki frunęło 5 gołąbków białych i oknem poleciało w świat. Na to położnica zafrasowała się strasznie i zaczęła lamentować: "Cóżeście wy też najlepszego zrobili, a dyć jak on wróci do domu, to was może zabić. Przecież wam mówiłam abyście tego nie ruszali".

Akuszerka udała się w pokorę do położnicy i prosiła ją, aby jej pomogła wyjść z tego niespodziewanego kłopotu. Położnica się udobruchała i przyrzekła jej to uczynić, a nareszcie rzekła: "Pamiętajcie, jak powróci mój mąż ze świata, a będzie was pytał, co za swą robotę żądacie, to powiedzcie, że chcecie mieć te śmieci, co są na izbie, a jak wam każe zamiatać i te śmieci wziąć, to nie zamiatajcie od łóżka ku drzwiom, lecz od drzwi ku łóżku. Wtedy sobie zbierzecie te śmieci do fartucha i pójdziecie do domu".

I tak się stało. Ziemia zadudniała, pan przyjechał ze światu i w umowie o zapłatę, kazał akuszerce zebrać te śmieci, jak sobie życzyła. Gdy z temi śmieciami we fartuchu powróciła do domu, spostrzegła, że ma same złote i srebne pieniądze. Tak od tego czasu miała się aż do śmierci bardzo dobrze.

 

Uwaga: Opowieść ta jest popierana wiarogodnemi świadectwami. Są ludzie w Łagiewnikach i Woli Duchackiej, którzy zdarzenie to chcą potwierdzić przysięgą, gdyż tradycya o niem jest niezmiernie żywą. Powiadają oni, że jakkolwiek kobieta mogła mieć zludzenie, to przecież owe pieniądze, i to dość znaczne, przyniosła zkądś do domu.

z ust ludu spisał M. Kapuściński.

Źródło: Lud 1896