O wężach - Podania, basnie i legendy - Popiół z Lachów


O wężach.

Na Żmujdzi (Kowieńs.) bardzo starzy ludzie jeszcze przed kilkudziesięciu laty nosili na szyi stale żywego węża. Znaczenia tego faktu nie umie objaśnić starzec, który sam widział, będąc młodzieńcem starców, zachowujących ten prastary widać obyczaj.

 

Węże przez zimę żywią się jakimś białym Kamieniem, który liżą. Jeden człowiek wpadł w jamę, do której zebrały się węże na zimę. Ze strachu usiadł i przytaił się w kąteczku. Widział, źe każdego dnia węże lizały ten kamień. Jeden wąż największy przylazł raz do biedaka, co wpadł do jamy, piszczy, to znowu polezie do kamienia, to znowu do niego się przyczołga i omało, zdaje się, nie powie mu: Idź ty i liż ten kamień. Myśli sobie człowiek: co będzie, to będzie, wszak zawsze potrzeba tu ginąć, będę lizać, a może się pożywię; zaczął tedy i on lizać kamień biały, ale jak liznął kilka razy - już i syt.

 

W Lubartowskim mieszkał pewien rybak, nazwiskiem Duchnowski w okolicy lesistej i obfitej we wszelaką zwierzynę oraz gady. Gdy jadąc łódką po stawie, gwiznął trzy razy, ukazywało się zaraz dużo węży różnej wielkości, które płynęły za łódką, niby oswojone. U ludu miejscowego człowiek ten uważany był za czarownika, bo w mieszkanku jego widywali odwiedzający go nieraz po kilka węży, pełzających po izbie.

 

Węże schodzą się do mleka, gdy dzieci w izbie z miski takowe spożywają, i podnosząc łebki, sięgają do mleka. Dzieciarnia wtedy opędza się, bijąc nieraz łyżką po łebkach, węże chowają na chwilę głowy, ale niebawem znowu je natrętnie podnoszą. Opowiadał to wiarogodny świadek z okolic Lubartowa.

 

W dzień Matki Boskiej Gromnicznej (2 lutego) węże się przewracają na drugi bok, a z wiosną z jam wychodzą.

 

Lud, przyznając żmiji moc szkodliwą, nie czystą, mówi, że gdy żmiję zabić, wtedy słońce zaćmi się na chwilę ciemną plamą na swej tarczy.

 

Słońce przestałoby świecić, gdyby żmija na nie patrzała, bo swemi ślipiami może ona wszystką siłę z niego wyciągnąć.

 

Słońce zachodzi krwawo, gdy patrzy na zabitą żmiję.

 

Na Ukrainie w Rusi, znajdują się także srogie węże, których tameczni obywatele zowią Połozami, są także srogie y okrutne, prawie są częścią wspomnianego smoka, który dusi ludzi, krew z nich wysysa , y srogo zamorduie; biją go oszczepami, y z samopałów go strzelają, na bagnistych mieyscach, w płaszczyźnie rad się kocha i biesiaduie.

 

Według opowiadań ludu, położy są to ogromne nadzwyczajne węże, które gdzieś aż nad Dniestrem gnieżdżą się po nie dostępnych skałach razem z orłami białemi i czarnemi. Powiadają, że kto chce upolować połoza, to niech idzie nie w dzień chmurny, gdyż wtedy widzi on jasno i dopędzi, ale niech wybiera dzień jasny, słoneczny, a jak przyjdzie uciekać, to niech ucieka naprzeciw słońca, gdyż wtedy połoz nie dopędzi, bo nic nie widzi. Strzelając zaś do niego, potrzeba mierzyć w białą łatkę, którą on ma pod gardłem, bo inaczej kula go nie weźmie.

 

Mówią, źe połoz (wąż, w pow. Zamojsk.) taką szczególną ma władzę, iż kiedy kto na leżącego w spokojności, a szczególnie w jego oczy długo patrzy, natenczas ujęty bywa jakąś czarującą siłą, że potym wtył kroku zrobić nie może i ze szczególnym wzruszeniem w niego się wpatruje.

 

W Kiszyniowie chodził żebrak, który miał od połoza zgruchotane nogi. Ten żebrak był wprzódy pastuchem. W Besarabji jest zwyczaj, iź na stepie stawiają kurzenie, służące za lazaret dla chorych owiec i bydła. Owoż pasterz ten przesiadywał w jednym z takich kurzeni i doglądał chorych owiec: aż jednym razem słyszy, że się coś tłucze po wierzchu kurzenia, wygląda i natknął się w sam raz na strasznego połoza. Połoz w mgnieniu oka rzucił się nań, obwinął go ogonem i zdusił, ale czaban (pastuch) miał w ręku dużą gierłygę (kij pastuszy), okutą przy końcu w żelazo, uderzył więc w łeb węża i zabił. Wąż go puścił, ale pogruchotał mu nogi. Konając już, ogonem tak silnie bił, że aż ziemię na łokieć do koła powyrzucał.

 

Opowiadają, iż razu jednego połoz na stepie uchwycił Wołocha, obmotał go ogonem i ciągnął za sobą. Ten już duszę swą polecił Bogu, gdy spotykają drugiego połoza, który też uchwyciwszy innego człowieka, chciał go połknąć, ale ręka tego nieżywego człowieka zastrzegła mu w gardle tak, iż się połoz wił i daremnie usiłował uwolnić od tego. Owoż pierwszy połoz, przyciągnąwszy na to miejsce Wołocha, wyraźnie chciał od niego, aby ten ową rękę zastrzęgłą w gardle u drugiego połoza wyciągnął. Wołoch to uczynił i tym uwolnił od śmierci dławiącego się połoza. Połoz następnie znowu go uchwycił i dalej ciągnął. Wołoch już pewien był swego końca, aż zawleczony do jakiejś jaskini dostał od tego połoza worek z chlebem zapleśniałym i wór z pieniędzmi widocznie w nagrodę za uratowanie tamtego drugiego połoza. Wołoch, zabrawszy worek z chlebem i wór z pieniędzmi, wrócił uradowany do domu.

 

Na stepie szerokim nigdzie wody nie było oprócz jednego jeziora. Ale jezioro to było strzeżone przez ogromnego strasznego połoza, który leżąc obok na skale czynił je dla nikogo niedostępnym. Jeden z pastuchów, pasących trzodę na tym stepie, zamierzył zabić tego połoza. Zbiera więc kilku swoich towarzyszów i idzie do lasu, wyrąbuje w lesie dąb, bierze go w rękę i pośpiesza do jeziora Na drodze narwawszy tyrsy (stipa pennata), a umoczywszy w smole, obwija się nią cały i staje z towarzyszami przed połozem. W tej chwili właśnie słońce świeciło i połoz pił je, tj. karmił się nim. Pastuch uderza go dębem tak silnie, że połoz kilka razy się zwinął, ale wnet tak zaczął ogonem bić pastucha, że i tyrsy nie stało na nim. Lecz nadbiegli towarzysze jego i już kijem dobili połoza. I tak ów pastuch stał się dobroczyńcą całej okolicy, wyzwoliwszy ją od tej plagi. Wdzięczni za to mieszkańcy stepu chcieli pastucha wynagrodzić, ale ten gdzieś przepadł bez śladu.

 

Jest niedaleko Francji jedna wyspa, gdzie wylęgają się żmije skrzydlate, bardzo ludziom szkodliwe; niezmiernie są one jadowite, a tym szkodliwsze, że mają skrzydła, więc łatwiej kogo chcą zabić, doścignąć mogą. Ale są także tacy ladzie, silni "bohatery," którzy wzięli już sobie za zadanie, aby biedny lud bronić i z temi żmijami ciągłą wojnę prowadzić i zabijać

 

Za rodzaj węża uważano też i owego krakusowego smoka pod skałą Wawelską siedzącego. Już Długosz nazwał go: olophagus.

 

Źródło: Wisła 1892