O śpiących rycerzach w Tatrach - Podania, basnie i legendy - Popiół z Lachów


O śpiących rycerzach w Tatrach.

Przewędrowałem w życiu wiele świata, góry widziałem niebotyczne, pokryte nietajającymi nigdy lodami, widywałem rzeki tak szerokie, że trzeba niemal godziny, aby łodzią przepłynąć z jednego brzegu na drugi, siadywałem po dolinach tak cudnych, że ziemia wydawała mi się rajem, patrzyłem na tęcze, które z fali, rozbitej na drobne pyły, ogromne tworzą wodospady, a przecież tęsknota nie ma nigdzie takiego wytchnienia, jak w naszych Tatrach.

Urok posiadają niewypowiedziany te nagie, granitowe szczyty, te ciemne lasy świerkowe od wieków ludzką nietknięte siekierą, te kępy kosodrzewiny, rosnące na zielonych upłazach, te szumne, głośne siklawice czyli potoki, po stromych spadające głazach, te turnie w przedziwne poszarpane kształty, te bujne trawy, te stada, pasące się latem po halach, ci bacowie i juhasi, t.j. pasterze i pastuszkowie, strzegący owiec po murawach lub pod wieczór spędzający je do ogrodzisk.

Słońce tu świeci promieniście, wichry szaleją potężniej, mgły przelewają się kłębami tak potwornymi, że zda się nieraz, jakoby chciały te wszystkie góry naokoło przygnieść, zmiażdżyć wilgotnym ciężarem.

A przytem pełno tu jest powieści, których człowiek radby słuchał bez końca, tak są piękne i tak głęboką nieraz myśl ukrywają w sobie.

Zapewne nie ja sam, lecz także wielu innych wędrowników po górach, lubi najbardziej dolinę Kościeliską. Przed laty, zawitawszy do niej po raz pierwszy, stanąłem na moście, rzuconym przez potok i przyglądałem się rycerzowi, wykutemu w szarej skale. W szyszaku na głowie, ze skrzydłami u ramion, z mieczem w ręku pochylił się ten kamienny bohater i śpi.

Zadumawszy się nad tą postacią, anim spostrzegł, kiedy za mną stanął długowłosy, osiwiały góral i rzekł:

— Przypatrujecie się, panie, tej postaci, a pewno nie wiecie, co oznacza. Wykuli ją tu na pamiątkę, że w tych skaliskach, w wielkiej, by kościół, pieczarze, uśpione leży wojsko. Podobnoć polskie, a przywędrowało to od Krakowa, czy gdzieś od Poznania i Gniezna. Przewodził mu król znamienity, przesławny; od naszych dziadów i pradziadów mamy wieści, że nazywał się Chrobry. Za naszej pamięci nikt tego wojska tu nie ujrzał, bośmy jeszcze niegodni, lecz przed wiekami był tu we wsi Kościeliskach, czy też Zakopanem, mały chłopaczek, który na lato wyganiał stado ojcowskie do tej doliny na pastwisko. Owce szczypały sobie trawę, pilnował ich piękny, biały pies owczarski, a chłopiec, że był zręczny i niesłaby, wspinał się po tych skałach, zrywał szarotki i dzwonki, czasem i korzeń goryczkowy, dobry na leki, z pod ziemi wygrzebywał, przeróżne też napotykał jaskinie, do których przed nim nikt jeszcze nie dotarł.

Pewnego razu zabłąkał się w ustroń nieznaną, niedostępną, w strasznie czarne urwiska, oślizłe od wody śniegowej, strzelające ku niebu z pośród gęstwin kosodrzewiny, siwych świerków, drobnych żwirów i takich złomów kamienistych, że i sto koni nie ruszyłoby ich z miejsca. Rozejrzał się naokoło. Wszędy pustosz, ani śladu ścieżki, którą przed chwilą przebył. Z początku przeraził się, ale po chwili pomyślał: »Kiedym tu doszedł, to i wrócę, jak nie tą, to inną drogą «. I aby dodać sobie odwagi, a może i z uciechy, że z tej wyżyny ujrzał całą dolinę, wartkim przeciętą potokiem, a poza nią wszerz i wzdłuż wszystkie niemal szczyty, jakie są w Tatrach, huknął na góry, na lasy, huknął raz i drugi. Odezwało mu się echo. Huknął po raz trzeci i skamieniał. Zdało mu się, że słyszy organy, które jakby grały wewnątrz turni, Bywał nieraz w kościele w niedalekim Chochołowie, albo i w Czarnym Dunajcu, w Zakopanem świątynia Boża wówczas jeszcze nie istniała, ale równie potężnej muzyki nigdy jeszcze nie słyszał. Mury rozwaliłyby się od takiego głosu: chyba na dziesięciu, albo i na stu zagrano mu organach. W tej samej chwili rozstąpiły się głaźne ściany, z przeraźliwym rozwarły się trzaskiem i łomotem i przed oczami pastuszka niewidziane wyrosło zjawisko: olbrzym, cały zakuty w zbroi, z szyszakiem na głowie, ze skrzydłami u ramion, z ogromnym, prostym, szerokim mieczem w dłoni. Stanął ten rycerz w słońcu, jak w złocie, i zawołał: »Kto ośmiela się budzić nas ze snu wiekowego? Czy nadszedł już czas?« Ale chłopiec, oniemiały z przerażenia, odpowiedzi żadnej dać nie mógł, bo też i pytania jego jeszcze nie rozumiał. Rycerz zaś spostrzegszy jego przestrach, powiada: »Nie lękaj się, nic złego ci nie uczynię, bom nie zbójnik, tylko wojownik, który krew przelewał za Ojczyznę, a potym razem z towarzyszami przyszedł w te skały na sen wiekowy, aby się zbudzić do życia, gdy ludzie staną, się tak dobrzy, jak ty, — bo widzę, że jesteś dobry, — gdy nabiorą takiej wiary i mądrości, że już nie będą mogli znieść jarzma, co ich gniecie. A gdy do tego dojdzie, wówczas zjawi się taki drugi chłopaczek, jak ty, wybrany z tysiąca, albo i z miliona, bo musi być najgodniejszy, zapuka do bramy złocistej i wielkim zawoła głosem: — »Wstańcie, rycerze, ze snu wiekowego, wstańcie i spłyńcie w doliny, pomiędzy ludzi, którzy stali się już dobrzy i mądrzy i wielką mają wiarę, a pod panowaniem złego żadnym sposobem żyć już nie chcą dłużej! Wstańcie, rycerze skrzydlaci, podobni do aniołów z nieba!«

»My to usłyszymy i uwierzymy, gdyż skłamać on nie skłamie! Rumaki nasze zeprzemy ostrogami i z dobytym mieczem w dłoni popędzimy w świat, jak wicher, jak burza. Zerwie się naokoło szum ogromny. Świerki, jak rżysko, łamać się będą pod kopytami naszych wierzchowców; wielkie głazy polecą ze szczytów, jak drobne kamyki. Potoki i jeziora podniosą się ze swych łożysk i lejów, mgły się zakłębią tak, że świata z pod nich widać nie będzie. Całe niebo i ziemia zatrzęsie się od grzmotów; błyskawice krzyżować się będą, jak miecze ongi zastępów niebieskich, co walczyły z szatanami, pioruny walić będą bez ustanku, przestrach pójdzie po wszystkim, co żyje, lecz potym nastanie spokój. Gromy ucichną, potoki i jeziora ułożą się w błękity, mgły w srebrną przemienią się rosę, błyszczącą na trawach i kwiatach i iglicach drzew świerkowych, złote na niebie zajaśnieje słońce, a ludzie, zbawieni z niewoli, pieśni radosne zaśpiewają i dziękować będą niebiosom za cudowne zwycięstwo.«

Tak mówił rycerz. A pastuszek słuchał tego, jakby dziwa; upadł przed nim na kolana i rzecze: »Udam się między ludzi, pójdę choćby na krańce świata i obwieszczę im, com słyszał. A chciałbym też zdobyć taką wiarę i taką mądrość, iżbym ich mógł tej wielkiej wiary i tej wielkiej mądrości, potrzebnej do wyzwolenia, nauczyć.« Podniósł go wojownik z ziemi i rzecze: »Dostąpisz jeszcze tej łaski, że zobaczysz nas wszystkich razem, abyś do ludzi, braci swojęj, zawołał: »Wierzcie mi, bracia moi, bom zbrojnych mężów tych na własne widział oczy.«

I z temi słowy powiódł go do jaskini, napełnionej światłością. A jaskinia była tak rozległa, że kilka godzin nie wystarczy, aby ją przejść, stokroć obszerniejsza, niż ona grota w Kobylim Wierchu na Spiżu, pod Białą. Ściany, powyżłabiane w naj dziwaczniejsze kształty, ni to kwiaty, ni to drzewa, ni to ściekające fale, ni to figury przecudne. Z góry zwieszały się jakby w kamień obrócone złotogłowia, co to ich pełno rośnie w Tatrach, albo paprocie przeróżne i inne zioła; z ziemi wyrastały żółtawe przejrzyste, niby alabaster, głaźne pnie, jakby jakichś świerków, odartych z gałęzi, a tak dźwięczące, że kiedy rycerz, co wędrował z pastuszkiem, dotknął się ich przypadkowo, to po całej jaskini rozlegało się najgłośniejsze brzmienie organów.

Przebyli kilka krużganków, natrafili na kaplice, na ołtarze ze złocistego głazu, na skamieniałe wodotryski, na błękitne jeziora i stawy, a w niektórych miejscach jakby na nagrobki, rozrzucone po cmentarzysku, aż wreszcie wkroczyli do sali tak wielkiej, że jej okiem nie wymierzysz. I tutaj ów pastuszek, jak ośmielony, ujrzał przed sobą obraz, jakiego ani przedtem, ani potem w życiu nie oglądał. Nieprzeliczone rzędy rycerzy w hełmach i zbrojach pozłocistych, ze skrzydłami u ramion, z szerokiemi mieczami w ręku, na pięknych siedziały rumakach, przyodzianych kosztownemi kobiercami i skórami z lampartów, lwów i tygrysów. Na łbach konie te miały pęki wspaniałych piór, a podkowy ze złota.

Na widok rycerza-wartownika przeszło drżenie po szeregach, konie zaparskały, a ona zbrojna husarya poprawiła się na siodłach, wysadzanych turkusami; nie odezwał się jednak żaden głos, tylko wszyscy, z wodzem królewskim na czele, pytające w przybyłych wlepili spojrzenie. A gdy rycerz krótkie rzucił hasło: »Jeszcze nie!« — odrazu bojowe hufy (zastępy) te skamieniały: przytulone do karków końskich na nowo zasnęły i śpią tak od wieków.

Zasię z chłopaczkiem stało się tak: Rycerz, nim zasnął, kazał mu tą samą drogą wrócić na świat. »Nigdy już tutaj — powiedział — nie będziesz, miejsca tego nie szukaj, bo go nie znajdziesz.«

Z trzaskiem zawarła się za pastuszkiem złocista brama, zapadła się odrazu w ziemię, skały się spoiły, owinięte kosodrzewiną i świerkami i błyszczały na nich dalej szarotki i dzwonki.

Zeszedłszy ku stadu, które pasło się, strzeżone przez pięknego, białego psa owczarka, pastuszek przemyśliwał nad tem, co widział i słyszał, i najprzód wiadomość o wszystkiem dał ojcu, że musi iść między ludzi i uczyć ich wielkiej wiary i wielkiej mądrości, aby wszystko spełniło się tak, jak mu rycerz o tej świętej godzinie wyzwolenia wyprorokował. A ten, ponieważ człowiek dobry był, powiada: »Snać jesteś w łaskach u Boga, boś na własne oczy oglądał i na własne uszy posłyszał, co my tylko ze starodawnej znamy opowieści. Ale jakże ty ludzi będziesz uczył wielkiej wiary i wielkiej mądrości, kiedyś sam tego nie świadomy. Do szkół pójdziesz, oświecenia nabierzesz, a potym glosić będziesz tę cudną prawdę.«

I tak było.

Pastuszek wyrósł na mędrca, a że dla siebie niczego nie pragnął, jeno żyć chciał dla drugich, udał się w świat, w miasta i wioski i naprawiał ludzi. Siły jednak za mało posiadał, a życie za krótkie, iżby wszystkiego dokonał. Poszły za nim tysiące i pójdą jeszcze tysiące, ale dopóki wszyscy, do ostatniego człowieka, nie przejmą się jego nauką, nie spełni się proroctwo o śpiącym wojsku. Myśmy dotąd jeszcze nie godni; nie wiemy napewno, w której skale cud się ten mieści, lecz mamy nadzieję i ufność, że już niedługo mądrość i wiara w wyzwolenie po świecie się rozkrzewi i że wtedy natchnie Bóg takiego chłopaczka, jak tamten, że chłopaczek ten znajdzie ową jaskinię, do bramy złocistej zapuka i będzie mógł śpiącym rycerzom słowa powiedzieć niekłamliwe: »Już czas!«

Jan Kasprowicz

Źródło: Kalendarz Wielki Uniwersalny na rok 1920.