Radosnym biesiadnikom - Maria Konopnicka - Popiół z Lachów


Radosnym biesiadnikom.

Radosnym biesiadnikom z uwieńczoną głową, Z piersią pokrytą strojnie chlamidą godową, Dzień słoneczny, co w żarach kąpie swoje oczy, Wino niechaj w kielichy róż szkarłatnych toczy. Błyski slońca nie nużą wesołej źrenicy; Uśmiechy szczęścia lecą, jako strzały złote; Lecz kto w piersiach ma smutek, a w sercu tęsknotę, Ten czeka nocy cichej, jako powiernicy. Łzami zmęczone oko mruży się przed słońcem; Skroń blada, jak kwiat, więdnie pod tchnieniem gorącem; Duch się zwija sam w sobie, jak nocne powoje... Lecz gdy gwiazdy zabłysną w błękitnem przeźroczu Podobne do spojrzenia ukochanych oczu, Jakże błogo im zwierzać łzy i smutki swoje!

II

Ach! oszukałaś ty mnie, nocna ciszo! Ach! oszukałaś mnie, ciszo kojąca. W której się róże uśpione kołyszą, W blaskach miesiąca. Wierzyłam tobie, słuchając milczenia Lasów, co do snu bez szumu się kładły; wód, co swemi srebrnemi zwierciadły Odbiły gwiazdy bez drżenia ... Wierzyłam tobie, patrząc w błękit cichy, I w sennych kwiatów zamknięte kielichy, I na tę take od mgieł lekkich jasną... Wierzyłam tobie! ach, i nadaremnie! Bo oto burza zerwała się we mnie... O ciszy nocna! kiedyż duchy zasną?

III

Jak motyl drżący nad lampy płomieniem, Duch mój uderza w skrzydła i ulała, Gdzie wiekuistość bezsennym spojrzeniem W ciemnościach czuwa nad nędzami świat! I przez rozbitych słońc lotną mgławicę, Co się wskroś nieba rzuca mleczną drogą, Chciałby przeniknąć bytu tajemnicę, Jak ci, co wierzyć chcą, ale — nie mogą! O Panie, przebacz mi! Tyś Bóg, Tyś wielki Z błysków masz szatę, a z gromów koronę, A stopy Twoje na słońcu są wsparte! Łzy ludzkie cóż są? — Ach, rosy kropelki, A przecież wszystkie masz je policzone... Co?... policzone? — co? — i nieotarte?

IV

O nocy cicha, o nocy majowa, Korony Boga blada, chłodna perło! Ty, jak tęsknoty bezsennej królowa, Nad ziemią wznosisz srebrne swoje berło. O! młłościwą bądź ty dziś dla ducha, Co w twych przeźroczach tajemniczych tonie, I zadumanej ciszy twojej słucha, I zapomnienia szuka na twem łonie! O! miłościwą bądźl... zarzuć zasłonę Na smutki ziemi tej nieukojone, Na wielką nędzę istnienia! Ja nic nie żądam, ja o nic nic proszę; Za wszystkie sny twe, za wszystkie rozkosze, Cienia chcę tylko... ach, cienia!

V

W miesięcznych blaskach nocy Twojej stoję I gwiazdom zwierzam tęskne niepokoje, O czuwający! o Boże! Widzisz tę ziemię u nóg Twoich śpiącą, Ufną, bezbronną i we snach się rwącą Tam, kędy wzlecieć nie może? Błękitne mary wieją nad jej głową, Razem z jasnością bladą, księżycową, Która palące łzy studzi... Zbrodniarz, skazaniec, nędzarz i sierota Śni, że ale zbliża świt z róż i ze złota, I że do szczęścia go zbudzi. A przecież jutro, Ty wiesz o tem Panie! Uderzy w niebo płacz i narzekanie, Ockną się krzywdy ludzkości... Czyżby nie lepiej było, już na wieki Położyć na te zamknięte powieki Śmiertelną pieczęć nicości?

VI

Usta, co we dnie z rozpaczą bluźniły, Bez głosu, napół otwarto goreją, Jak: kwiat spalony, co nic ma już siły Poić się rosą — nadzieją. Srebrne złudzenia i błękitne mary, Co niegdyś ducha trzeźwiły wśród znoju, Stoją przede mną, jako puste czary, Bez jednej kropli napoju. I próżno wołam: pragnę!... i daremnie Podnoszę oczy w gwiaździste błękity, Z których zwątpienie odarło tajemnie Cudów zachwyty. Imię Twe, duchów uciszonych Boże, Zamknąć ust moich płonących nie może, Jak pieczęć złota... I jedno tylko, jak Śmierć smutne, słowo, Rzuca się na nie łuną purpurową: Wieczna tęsknota!

VII

Błogosławiona bądź, o nocy cicha! Miesięczna nocy, bądź błogosławiona! W cieniu twym wolniej, swobodniej oddycha Dusza zraniona. Błogosławione bądźcie, o wspomnienia, Co jako kwiaty srebrne, z łez utkane, Wschodzicie na mej drodze zadumane, Roniąc westchnienia. Błogosławiona bądź o gwiazdo blada, Co patrzysz na mnie oczyma cichemi... Duch się mój smutny przed tobą spowiada Z bólów tej ziemi. Przez co cierpiałam i szczęśliwą byłam, Przez co z upojeń złotej czary piłam, Przez co konałam z pragnień i niemocy, Uśmiechy szczęścia i łzy nieliczone, Bądźcie, ach bądźcie mi błogosławione Tej cichej nocy!...

VIII

Rozsypana perłami po wrzosach na łące, Rozbita w lotne cienie i w błyski mdlejące, Spadasz, nocy majowa, nad bezsenną skronią, Chórem pieśni słowiczych i jaśminów wonią. Chceszźe ty upojeniem uśpić mego ducha, Co w namiętnych porywach i żalach wybucha? Chceszże sercu, co w piersi drży smutne i chore, Trollów zapomnienia dać pełna amforę? O nigdy! — Ja źrenice me niepocieszone Odwracam od twych czarów, jakby od trucizny, I przez mgły twoje srebrne, na ziemię rzucone, Widzę świeże jej rany i dawne jej blizny, I łzy jej — i upadki — i więzy i winy, I nędzę myśli bożej — w posągu tym - z gliny. Ach próżno mnie chcesz łudzić urokiem twej ciszy! Okrzyk ginących w walce ucho moje słyszy... Przenikliwy, rażący, jak strzała, co leci, By paść kędyś u celu odległych stuleci. O! daj mi w nim zatonąć całą mą istotą! Zgaś nade mną te gwiazdy, które igłą złotą Haftują ciemny lazur w lotne arabeski... Spokój twój jest złudzeniem dla tych, którzy drzemią; A całunem śmiertelnym nad pełną łez ziemią, Jest ten, srebrem utkany, cichy strop niebieski. O różo cofnij usta koralowe swoje, Precz od piersi z uściskiem, błękitne powoje, Słowicza pieśni, zmilknij! zwiej się, mgło rozlotna! Wy mi w skrzydła uderzcie, lasów ciemnych szumy, I niechaj ja zostanę wśród mojej zadumy Tak, jako zawsze byłam — smutna i samotna.

IX

O gwiazdy złote! Po toż świecicie nocami cichemi, By wrażać w serce uśpionej tej ziemi Wieczną tęsknotę? Ach! kto raz dotknął czary upojenia, Stojąc samotny wśród nieskończoności, Ten nie ukoi już nigdy pragnienia W zmąconych źródłach nicości! Ciche przestrzenie Kiedyż, ach kiedyż, płonące źrenice Odgadną waszą srebrną tajemnicę, Przenikną cienie? Lekka, przejrzysta mgieł waszych zasłona, Co się rozwiewać zdaje z ust mych tchnieniem, Czyż tak na zawsze będzie rozciągniona, Pomiędzy prawdą — a ludów sumieniem? Ciemne błękity! Czemuż wschód słońca tak jeszcze daleki? Czy ujrzą kiedy stęsknione powieki Nowych zórz świty? Czy patrzeć mają wiecznie wytężone W tę rozjaśnioną lekko wschodu stronę, Kędy, przez chmury tez ludów portowe, Słońce podnosi swą glowę? O nocy smętna! Ty, co uciszasz łkającą pierś świata, Czemu w bezsennych porywach ulata Dusza namiętna? Jestźe to klątwą, czy dolą jej błogą, Co gdy śpi ziemia, tęsknoty wybuchy, Co niezrodzonych wieków budzą ruchy, Usnąć, ucichnąć nie mogą?

X

Blaskom twym moje otwieram okienko, Nocy źrenico! Usta mi płoną wezbrane piosenką, Serce — tęsknicą! W mgliste przestrzenie wyciągam ramiona, Cicha i drżąca... A dusza moja omdlewa i kona Bez swego słońca! O życie, czaro upojeni o życie, Męko pragnienia! Ileż ty w każdym zużywasz zachwycie Siły istnienia! Na żużle w twoich uniesień pożarze Duch się wypala... Ofiarę ognia biorą twe ołtarze, Jako Baala! Ty umiesz płomień podawać w kielichu Białych powoi... Spragnionym ustom ty szepcesz pocichu, Że żar napoi... Ty w ogień umiesz zamieniać powietrze Błękitne, chłodne... I łuny rzucasz na róże naj bledsze, W noce pogodne. O życie! twoje kipiące puhary Śmierć mają na dnie! Nieszczęsny, komu pragnienie z twej czary Gasić przypadnie. A jednak — oto ja wyciągam dłonie Do ciebie! — oto Duch się mój trawi pragnieniem, i płonie Wieczną tęsknotą! I w tez jasności, jak w srebrnej kaskadzie, Skąpana stoję... A noc miesięczna na głowę mi kładzie Odblaski swoje. I pić mi daje z perłowej swej czary Napój marzenia... I zmienia mgliste, wilgotne opary W srebrne widzenia. Jakiś świat cichy, promienny i biały, Wstaje — zaklęty... Płomień tężeje w przeźrocze kryształy, A łzy — w dyamenty. Obłok tęsknoty, w puch lekki rozbity. Przewiał nad głową, Jak pąk róż białych, rzuconych w błękity Z rosą perłową... Skrzydła swe szerzej i wyżej rozwinął, Wzbił się do góry... I jako orzeł w dal jasną popłynął Srebrzysto-pióry Majestat ciszy usta mi zamyka... Gdzież wyraz, który Godnym jest, by ma wtórzyła muzyka Sennej natury? O nocy błoga! ty chłodzisz swem tchnieniem Skroń rozpaloną, Ty kryjesz żary przed mojem spojrzeniem Białą zasłoną; Wszystko, co ziemskie, aż do serca bicia Uciszasz we mnie — I unoszącym mnie porywom życia Mówisz: "daremnie!" I tak mnie trzymasz, jakby urzeczoną, W swej srebrnej mocy, Aż duszę moją ukoisz wzburzoną, O cicha nocy!

XI

Ciemność żałobny wianek wije ziemi Na blade skronie... Ostatnia gwiazda błyskami mdławemi W pomroce tonie... Wytężam oko — i dojrzeć nie mogę Przez cieniów morze, Jaką dla świtu wyznaczasz Ty drogę, Światłości Boże! Czy mu przyjść każesz, jak idą pioruny W błyskawic szacie, W pośród przerażeń i klęsk krwawych łuny. W burz majestacie? I będziesz ludy unosił wichrami, Jak lasów dęby, Nań dalekimi budując wiekami Słoneczna zręby? Czy przyjdzie, jako wybuchy wulkanów, Z drżeniem złowieszczem, Wstrząsając łkaniem piersi oceanów, A ziemię dreszczem? Aż to, co w bólach i w łzach się stopiło W płomienne lawy, Z przepaści buchnie z tragiczną w świat silą, Jako dzień krwawy? Czy wzejdzie cicho w te ciemne przestworza, Nad wieki śpiące, Śląc wszystkim ludom, od morza do morza, Złociste gońce? I błękitniejąc, jak prawda odwieczna, Bez walk, w pokoju Wzejdzie nam, jako słonecznosć, konieczna W ludów rozwoju?

* * *

Jakkolwiek przyjść ma, daj nam go już. Panie! Zaklinam Ciebie Przez tęskność, która przyszłości Świtanie Nieci na niebie... I choćby tylko mógł jedną przyjść drogą — Przez serce drżące, Niech spieszy i niechaj zdepce je swą nogą Wschodzące słońce!

Maria Konopnicka