Pieśń sokołów.
Mrokiem niegdyś i smutkiem nękany, Nędzniał sokół oślepły na kole; Dziś na lasy ojczyste i łany Podniósł w słońce swe skrzydła sokole.
Już on nie chce być w klatce swej syty I zhańbiony żelaznym ogniwem; Już zna wolne, szerokie błękity, Już odetchnął powietrzem pól żywem.
Już nie będą mu grały te psiarnie, Co na pańskiej wodzone są smyczy; Ale pieśń go swobody ogarnie, Gdy wyleci swej szukać zdobyczy.
I nie będą go karmić chłopięta Z pańskich stołów, z okruchów niewoli; Ale praca nasyci go święta, Co uzacnia ród jego sokoli!
Nie z rąk sługi w pstrokatej odzieży, Ni z kapturem na oczach, nie ślepy, Wolny sokół w powietrze uderzy, Targać szponem, bić dziobem w czerepy.
Nie dla pańskiej uciechy i łaski, Nie głaskany dłoniami płatnemi, Wolny sokół wyleci w dnia blaski, po swobodę, po szczęście swej ziemi.
Nie schowany w złocistej obroży, Nie na berle noszony przez knieje, Wolny sokół uleci w świat zorzy. Po swą wiarę, po swoją nadzieję.
Już mu skrzydeł nie przytną, nie zwiążą, Już mu światła nie wyrwą spod powiek; Tam, gdzie druhy-sokoły zakrążą, Zrywa pęta i wolnym jest człowiek.
Wracaj, panie, w zamkowe podwoje, Już łowiecka uciecha przerwana; Wolny sokół zna drogi dziś swoje, Leci w przyszłość i nie chce mieć pana.