Na Gody.
Pokiwali matuś głową, Popłakali mało wiele, Dali czapkę barankową, Tatusiową kamizelę...
Dali łapcie z łyka szyte, Za pazuchę kromkę chleba: «Idźże, Jaśku, w świat szeroki, Na wschód słonka, na wschód nieba...
Jeszczeć bym ci w chacie rada, Zbierzesz chrustu, dźwigniesz wody... Ano kiedyż ci do ludzi, Jak nie teraz, nie na Gody?...
A gódźże się w dobrą chwilę, W dobrą chwilę i godzinę, Po wszelakiej należności, Choć za zgrzebną koszulinę.
A gódźże się u bogacza W dobre słowo, w dobrą wiarę; Jak przesłużysz, co się patrzy, Da ci może buty stare...
A nie wracaj do chałupy, Aż wyrośniesz mi z pastucha, Aż wysłużysz na grzbiecinę Siaki taki szmat kożucha!»
«A i długoż mi, matusiu, Na te buty służyć w świecie?» «Aż cię, synku, bieda zgryzie, Aż cię praca w dół przygniecie.»
«A i długoż mi, mateńko, Na ten kożuch służyć trzeba?» «Aż cię Pan Bóg dojrzy, synku, Z wysokiego swego nieba!»
Idzie Jasiek po ścieżynie, Co się spojrzy, to ją minie; Co się spojrzy, to się smuci — Albo pójdzie, albo wróci...
Stara wierzba, jakby żywa, Gałęziami za nim kiwa; Czegoś skrzypi, czegoś biada, Dziw, do niego nie zagada —
Oj! nie użył Jasiek w chacie Ani wczasu, ni swobody... Ano — kiedyż mu do ludzi, Jak nie teraz, nie na Gody?...