Dunajec - Maria Konopnicka - Popiół z Lachów


Dunajec.

1.

Pod moją chatą Dunajec biały Dziwną pieśń śpiewa, bijąc ze skały. Srebrne jej tony po żwirze pieszczą, Mienią się w tęczę — jak w harfę wieszczą O siedmiu strunach wiązanych zlotem. Od brzegu fale biją z łoskotem, A dalej płaczą — a dalej mgleją, Aż w toń najgłębszą rozbłękitnieją. I cicho... ciszej... wtóry pochwycą, Patrząc się w niebo modrą źrenicą. U mojej chaty Dunajec gada Prastare skazki mego pradziada, Jak jednolity szczyt ośnieżony Burza rozdarła na Trzy Korony; Jak na Gromadzkiej sejmują starzy; Jak na Krupiance czart gospodarzy; Jak Sucha Góra z jeziora wstaje I słońcu białe czoło podaje; Jak na Gęsiówce w łabędzie puchy Śniegów rok cały chronią się duchy Zmarłych pacholąt góralskiej wioski; Jak na Rozdzieli kłótnie i troski Szlachtowski sołtys sądzi dostojnie; Jak ponad Stosem kometa płonie, Chodząc po niebie w ognia koronie, I jak Cyganka, wróżąc o wojnie; Jaką grań Księży stułę z mgły bierze; Jak się wiedźmami roją Czerteże; Jak król poluje na Sokolicy; Jak Żdżar na pluski chodzi w przyłbicy; Jak na Łysinach nie ma z ziół czepca; Jaka w Jarmucie puszcza zaklęta... I któż tam zliczy — i kto spamięta Te dziwne dziwy starego ślepca, Które mi w duszę padały młodą, A dziś z Dunajca pląsają wodą Pod moją chatą rodzinną, niską, I szumem swoim, niby niechcący, Udają złudnie głos cichy, drżący, Co mi snuł bajki ponad kołyską.

2.

Lecz tam, gdzie w drobne zwija się krążki, Niby przepaska z błękitnej wstążki, Gdzie łuną wschodu krasi oblicze W jakieś rumieńce nagłe, dziewicze, Gdzie ciemnym okiem patrzy głęboko W moje tęsknotą omglone oko, Gdzie rąbkiem piany piersi zakrywa — Tam mi Dunajec inną pieśń śpiewa. Od niej się robi wokół błękitno, Dzikie mchy od niej w szczelinach kwitną; Na skrzydłach lecą w perły skroplone, Żyzne źródełka, w skałach uśpione; Od niej mi echo przynosi z dala Huk spóźnionego w jarze górala, Który stęskniony za swą jedyną, Wiedzie rozhowor z kosodrzewiną. Białe ramiona, ciche przyśpiewki, Różowe usta mej czarnobrewki, Jasne warkocze nad gładkim czołem W plusku Dunajca wirują kołem. O falo szumna! o falo rwąca! Tu mi na piersiach rozbijaj wełny... Niech mi ochłodnie skroń pałająca, Bom pragnień pełny — i tęsknot pełny... Do mnie tu, do mnie, o falo pusta! Przez mgły srebrzystej widna zasłonę, Tu pocałunkiem ochłodź mi usta, Tutaj mi szeptaj słówko pieszczone!... Nie ma nikogo — ja, łódka cicha, Pluszczące wiosło i wiatr, co wzdycha. Nie ma nikogo! Już gwiazdy smętne Roztlały, gdzie toń najgłębsza szklana. Nikogo — słyszysz? O pójdź, namiętne Rapsody swoje grać mi do rana!

3.

Lecimy!... on mnie w swoje pochwycił ramiona I runęliśmy w przepaść z skalistego proga... A fala, żarem piersi mojej przenikniona, Modrym słupem bryznęła, aż w niebo, do Boga, Skrytego za sklepieniem swoim tajemniczym... Za nią poleciał krzyk mój, pytaniem nabrzmiały, I potrącił błękity ciche jak te skały, Które echa nie mają, i powrócił z niczym... I runęliśmy w przepaść... Najskrytsze szczeliny Rozdniały od strzał srebrnych, które puścił z sykiem Dunajec przez granitów zwalonych odłamy, I wszystkie przemówiły dziwacznym językiem Jakiejś pełnej burz, wstrząśnień, przeddziejowej dramy, I zaczęły się skarżyć cicho jako starce, Którym czci nie wyrządza wnuczę pokolenie I o których niewdzięczne zapomniały syny... Precz, łódko! Precz, ty wiosło! Niech w szalone harce Pochwycą mnie tej fali stalowe pierścienie! Jak delfin, w modrych toniach spławię grzbiet mój śliski Czołem rozbiję pianę skroploną na bryzgi, I w powietrzu ustami zdmuchnę te opale!... Ha, co tak wre? — Krew moja czy Dunajca fale?... Przylegam do wód piersią jak strzała do łuku; Ich pośpiechem zdyszany, ich tętnem kipiący, Mieszam bezwiedny okrzyk do gromkiego huku, Od którego brzeg skalny drży jako reduta, Ogniem podminowana i dymem zasuta. Tajne prądy nurtują do dna potok rwący, Jak pierś moją namiętne, tłumione porywy... I wyciągam ramiona, jak jeździec tej fali, I naglę ją do biegu, i chwytam się grzywy Srebrnej mego rumaka, i pędzimy dalej... O! dalej!... Chciałbym uciec od brzegów tych ciasnych I lecieć tam, gdzie księżyc wschodzi zadumany, I o rąbki tych chmurek, od gwiazd łuny jasnych, Oprzeć skrzydła — i spocząć, jak orzeł ścigany!

Maria Konopnicka